O tym jak smok wybierał się nad morze


Plan, żeby przejechać całą Australię i osiedlić się po drugiej stronie brzmiał bardzo dobrze. Duch podróżnika zasilony paroma solidnymi publikacjami lekko podchodził do calej sprawy.  Sprzedawaliśmy co się dało, a proces pakowania całego domu do auta osobowego rozpoczął się z wielkim optymizmem.


Cztery godziny poźniej i jedno całkowite przepakowanie samochodu dalej zaczęliśmy,  z ciężkim sercem, wyrzucać  kolejne rzeczy . W niepamieć poszły: piłka do nogi,  zapasowe ręczniki, kilka ciepłych, ale pięknych  ubrań, bo przecież w Darwin upały i inne rzeczy zakwalifikowane pierwotnie do kategorii  „niezbędne w nowym domu”. Wynajęte mieszkanie było już przygotowane do końcowej inspekcji, pozostało tylko usunąć stertę różnorodności sprzed jego wejścia.


Gdzieś około 16.00 popołudniu (inspekcja miała być o 17.30) zadzwoniliśmy do znajomych, żeby podjechali autem i pomogli nam zabrać co nie co. Przepakujemy się poźniej i zmieścimy wszystko – zapewnialiśmy się wzajemnie.  Włożyliśmy co leżało do samochodu naszych dobroczyńców i z profesjonalnym  uśmiechem na twarzy przyjęliśmy właścicieli mieszkania.


Wieczór znów przepakowaliśmy się i weszło trochę więcej!  Jutro bedzie jeszcze lepiej! - z tą myślą i lekkim sercem oddaliśmy się przyjemnościom ostatniego wieczoru ze znajomymi. Było nam tak dobrze, że odłożyliśmy też wymianę przedniego koła na kolejny dzień i duch przygody jeszcze raz rozsiał sie wokoł nas. Rankiem niespiesznie zaczęliśmy się przepakowywać i wszystko weszło!  Jeszcze tylko wymienić koło i będziemy gotowi.



Kiedy mechanik zobaczył nasze auto uśmiechnął się i nie skomentował. B. znając ten rodzaj uśmiechu, zapytał: -  Dojedziemy z tym ładunkiem do Darwin? Tył auta byl kompletnie zabudowany, ściana rzeczy ułożonych perfekcyjnie w każdej dostępnej odrobinie przestrzeni, bo B. jest wybitnym  specjalistą od pakowania,  wydawała się nieco bardziej absurdalna, niż w przestrzeni garażu. – Słuchajcie -  zaczął mechanik i po krótkiej  pauzie na oddech kontynuował - kiedyś jechałem z tak załadowaną osobówką  do Melbourne i jak przyspieszyłem do 100 to mnie podniosło do góry, odpaliła poduszka powietrzna i miałem po jeździe. Nasze miny zrzedły. – Radzę wam  nie jedźcie wiecej niż 100 i bedzie ok. Australijczycy zawsze mają otwarte głowy na szalone pomysły, więc kiedy przed czymś ostrzegają, to należy to potraktować poważnie. Nasze miny zrzedły jeszcze bardziej.  Jechać mniej niż 100 na autostrdzie przez mniej więcej 5000km nie miało sensu. Widząc jak przed oczami przebiega nam jeszcze raz cały proces pakowania mechanik, prosty, dobry chłop z wielkim sercem dodał z gestem współodczucia – No, zobaczcie jak to wygląda... I pokazał nam zawieszenie samochodu. I zobaczyliśmy je. Auto stało na skos: tylnia część koła była w 1/3 zakryta, a przednie koła unosiły się zaczepnie do góry. Ogromne ciężarówki, drogowe pociągi do 5 kontenerów, nierówności na drodze, kangury, krowy, wielbłądy – wszystkie znane zagrożenia na drogach Australii zawróciły nas do domu znajomych.



Przyjechaliśmy do garażu  i znów zaczęliśmy proces rozstawania się z rzeczami. Tym razem było ciężko, bo wyciągneliśmy z auta dwa duże pudła książek. Wspaniałych, cudownych, uzbieranych, cieżkich książek. Auto podniosło się znacznie i z wielką ulgą. Nasze głowy, co lubią czytać, opadły. Darwin zaczęło być bardzo wymagające.



Całość procesu  pakowania zamknęła  się kolejnego dnia popołudniu. Skończyło się na 5 dodatkowych pudłach, ktore mamy zamiar kiedyś przysłać do Darwin.  Jedna z firm przewozowych zaśpierwała nam za to $750, więc nie prędko zobaczymy nasze papierowe mądrości.  I tak bez „zbędnego” bagażu, ale z nadzieją, że nasz czerwony smok nie skończy na złomowisku,  zaczęliśmy naszą podróż dwa i pół dnia poźniej.  



Na wszelki wypadek podjechaliśmy jeszcze do mechanika po opinię. - She’ll be right, mate (Spoko, kolego) – powiedział, dopychając z całej siły zawieszenie  do ziemi. -  You might just need to buy a new pair of shockies when you get there (Nowa para amortyzatorów może się przydać po wszystkim).  I uśmiechął się do nas po raz kolejny, tym razem przesyłając ciche błogosławieństwo na drogę.




Tekst napisany w podziękowaniu dla naszego Czerwonego Smoka. Kupiony w Queensland, dwie ulice od domu rodziców B. przewiózł nas ponad 3500 km do Canberry. Tam zwiedził co się dało i  przemierzył z nami całą Australię z południa na północ - nie zważając na komary w zębach.  :) 

2 comments:

  1. Tak to niestety jest, że człowiek przywiązuje się do wszystkiego i tak sobie myślę czasami z trwogą co by było, gdybyśmy musieli się wyprowadzić z naszego mieszkania (w którym mieszkamy stosunkowo krótko- jakieś 7 lat ), nie wiedziałabym w co ręce włożyć :D a jakby mi się ktoś kazał spakować do toyotki ?! to trwałoby to pewnie drugie 7 lat bo płakałabym nad każdą utraconą rzeczą. Ach sentyment - pozdrawiam Aga

    ReplyDelete
  2. Dzięki Aga za komentarz. Ja też nie wierzyłam, że Nam się to uda :) Dałbyś radę :P Teraz już przyzwyczaiłam się nieco do życia w namiocie i chociaż dziwnie będzie mieszkać w mieszkaniu, w ścianach i podłogach to nie mogę się doczekać na rozpakowanie tego co zdecydoaliśmy się za wszelką cenę przywieźć do Darwin :)

    ReplyDelete

Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)