Park Narodowy Kakadu - galeria

Australijski futbol - finały na wyspach Tiwi

Oda do Darwin.

Magnetyczna wyspa.

kt

Uluru - czerwone centrum Australii

Płot na Psa

Showing posts with label Australia. Show all posts
Showing posts with label Australia. Show all posts

Do widzenia Canberro :)



Mówią mi, że Canberra nie jest typowym miastem Australii.  Mówią, że dopiero jak pojadę do Sydney czy Melbourne to doświadczę Antypodów, ale ja poznałam Australię przez Canberrę, to tutaj  dopracowałam  doskonałe dla mnie proporcje pomiędzy masłem a vegemite,  tu poróbowałam zrobić mój pierwszy olejek z  liści eukaliptusa  i  tu widziałam po raz pierwszy kangury. 

Do widzenia Canberro! 

Australia w statystykach z polskim przytupem.

Australijczycy, kim są? Australia, jaka jest? Przy takiej różnorodności kulturowej i geograficznej trudno pokusić się o jakiekolwiek uogólnienia. Podaję za to poniżej parę ciekawych faktow wynikających ze statystyk,  które mogą powiedzieć co nieco o Antypodach i ich mieszkańcach . Całość napisałam głównie na podstawie Australijskiego Biura Statystyk i Instytutu McCridnla i zestawiona od czasu do czasu ze statystykami rodem z Polski.

Australia w statystykach

1. Jeśli Australia byłaby miejscowością  to jej populacja licząca 23,5 mln byłaby jedynie na  siódmym miejscu na świecie  pod wzgledem wielkości (po Tokio, Kanton, Szanghaj, Dżakarcie, Seulu i Delhi). Populacja Polski wynosi dzisiaj 38 milionów.Według powyższych  przewidywań wzrastająca populacja Australii zrówna się liczbowo z opadającą populacją Polski na poziomie 35 milionów w 2040 roku.

2. W Australii Zachodniej przybywa 500 osób co 48 godzin, to więcej niż rocznie w Tasmanii.

3. Tylko 1 na 10 Australijczyków korzysta z transportu publicznego, aby dostać się do pracy, więcej osób chodzi do pracy niż łapie autobusy.

4W Australii istnieje niemal tyle pojazdów pasażerskich (13,3 mnl) co ludzi dorosłych.

5. Przeciętny Australijczyk przejeżdza samochodem 14.000 km rocznie, co oznacza, że łącznie  13 milionów pojazdów przejeżdza 182 bilionów rocznie. To jak do Plutona i z powrotem 20 razy w roku.


6. Statystyczny Australijczyk spędza 10 godzin i 19 minut każdego dnia przed monitorem – używając równocześnie więcej niż jedenego ekranu może to osiągnać w niecałe osiem godzin!

7. 1/10 gospodarstw domowych  posiada wartości netto przekraczającą  $A 1.600.000 (4.6 milion PLN), a 1%  szacowane jest na 5 milionów dolarów (ponad 14 milion PLN).

8. Australia jest prawie 24 razy większa od Polski. Zagęszczenie wynosi 2 osoby na kilometr kwardratowy. W Polsce zagęszczenie wynosi 122 os/km2 



9. Trzydzieści lat temu środkowa wieku Australijczyków wynosiła 30,5 lat dziś jest to 37,3, a w 2044 wyniesie 40. W Polsce wynosi ona 38.5 lat.

10. 30 lat temu długość życia Australijczyka wynosiła  76, dziś jest to 82, a w 2044 roku będzie na poziomie ponad 90. Dzisiaj w Polsce wynosi ona 76.25 lat.

11W Australii znajduje się prawie 100 tysięcy więcej kobiet niż mężczyzn. W sześciu z ośmiu stanów i terytoriów brakuje mężczyzn, co nazywają tutaj : man drought,  czyli w wolnym tłumaczeniu :  posuchą męską :) 

12.Na  średniej  ulicy w Australii składającej się ze 100 gospodarstw domowych małżeństwo zawierane jest co 9 miesięcy,  ktoś umiera co 7 miesięcy, a dziecko rodzi się co 14 tygodni.

13. W roku, w którym  królowa  Elżbieta (królowa Australii) wstąpiła na tron ​​(1952) zaledwie 40 Australijczyków dożywało 100. W ubiegłym roku ponad 2600 Australijczyków świętowało swoje 100 urodziny.

14. Kobiety  żyją w Australii cztery lata dłużej niż mężczyźni. W Polsce średnio 8 lat dłużej. Polacy dożywają średnio 72.31 lat,  a Polki 80.43.

15. Najbardziej powszechnie wyrażenia Australijskie to:  no worries,  czyli nasze spoko (używane przez 74% Australijczyków), arvo - skrót od afternoon,  czyli popołudnie (73%) i "G'day" - skrót od Good day,  czyli dzieńdobry (71%). (nieco więcej o języku Australijczyków w moim poście Szarady Ozich :)


16. Populacja Australii obecnie rośnie o 1 mln co 2 lata, to jakby  dodatkowa Adelaida powstawała co 2,5 roku lub Warszawa w troszkę ponad 3 lata.

17Przeciętny  Australijczyk  pracuje w jednym miejscu zaledwie przez 3 lata i 4 miesiące.  Ktoś, kto obecnie zaczyna swoją karierę zawodową, będzie miał więc średnio 17 odrębnych pracodawców w życiu.

18. Niemal trzy dekady temu dwoje na trzech Australijczyków pobierało się. Obecnie jest to  mniej niż połowa.   Ilość Australijczyków, którzy twierdzą, że nigdy się nie ożenią,  wzrosła z jednej czwartej do jednej trzeciej.

19. Obecnie w Sydney mieszka więcej osób niż w całej Australii wiek temu.


20. Czwarta Australijczyków (24%) posiada wykształcenie wyższe, ale dla generacji Y to jest więcej niż jeden na troje ludzi.

21. Trzy dekady temu Australijczyk na pełnym etacie zarabiał  prawie 19.000 dolarów rocznie w momencie, gdy średnia cena domu było mniej niż $A150.000. Dziś roczne zarobki przekraczają 73.000 dolarów przy średniej cenie domu w większości stolic przekraczających $A520.000 dolarów.

22. 1/4  Australijczyków (27%)  urodziła się za granicą, a prawie połowa z australijskich gospodarstw domowych (46 %) ma co najmniej jedno z rodziców urodzonych  za granicą. Polska pod względem etnicznym jest niezwykle homogeniczna z 96.7% populacji będącej Polakami.

23. Ponad połowa mieszkańców twierdzi,  że jest szczęśliwa. 29% twierdzi, że są szczęśliwsi niż średnia, a 17% to mniej szczęśliwi niż średnia.

24. Przeciętny wiek, kiedy zawierane jest pierwsze małżeństwo w Australi, wynosi:  29,8 lat dla mężczyzn i 28,1 dla kobiet.

25. Średni wiek, w którym meżczyzna zostaje tatą to 33 lata, a kobiety mają swoje pierwsze dziecko w wieku 30,7 lat.

26. Jeden na pięciu Australijczyków wyjdzie za mąż kolejny raz. Jedna trzecia małżeństw kończy się tu rozwodem.

27. Dzisiejszy baby boom (narodziny dzieci)  jest dwa razy większy (powyżej 310.000 rocznych urodzeń), niż baby boom w 1946 roku (mniej niż 150 tysięcy urodzeń).

28. W Australii śmiertelność jest w najwyższym niżu. Sydney jest stolicą stanu o najniższym prawdopodobieństwie śmierci (5,3 zgonów na 1000), podczas gdy Darwin i Hobart mają najwyższą śmiertelność wśród stolic (6,6). 

29Przeciętna ulica składająca sie ze 100 gospodarstw domowych ma 10 dzieci (w wieku poniżej 3 lat), 27 kotów i 45 psów.

30.  W ciągu dziesięciu lat, para mieszkająca w domu bedzie najczęściej spotykanym typem domostwa w Australii (obecnie 30% wszystkich gospodarstw domowych). Prześcignie wtedy typ: para + dzieci (obecnie 33%).

31. Australia jest 52 krajem w świecie pod zwgledem populacji. Polska jest na miejscu 35. W Australii 89% populacji żyje na terenach miejskich, w Polsce 61.5% mieszka na terenach wiejskich.

32. Australię odwiedza rocznie 5.9 miliona ludzi, Polskę 58.3 miliona



33. Ludzie w Australii pracują rocznie 1728 godzin, podczas gdy w Polsce ludzie pracują 1929 godzin rocznie.

34. Frekwencja wyborcza, wskaznik zaufania do rządu i udziału obywateli w procesie politycznym w ostatnich wyborach do Parlamentu w Australii wyniósl 93%, w Polsce 55%. W Australii dostaje się karę pieniężną,  jeśli nie weżmie się udziału w wyborach.

35. Liczba Australijczyków identyfikuących swoją religię  jako chrześcijaństwo jest osiem razy większa niż wszystkich innych religii łączonie. 64% Australijczyków nazywa sie chrześcijanami, ale tylko 7.5% chodzi do kościoła. W Polsce 90% mieszkańców określa się jako katolicy, z czego  60% to katolicy praktykujący.

Mam nadzieję, że dowiedzieliście się czegoś więcej o Australii i jej mieszkańcach z tej statystycznej opowieści. Jeśli nie ... no worries, mate! Dobrego dnia wszystkim :) 


Rytuał ognia, którego nie widziałam...


Pamiętam moje zaskoczenie, kiedy tuż na początku naszego pobytu w Canberze zobaczyłam dwa miejsca: Budynek Parlamentu i Ambasadę Aborygenów. Zdałam sobie wtedy sprawę, że historia Australii jest znacznie bardziej skompikowana niż prezentują ją pocztówkowe programy i strony internetowe. 

Jestem osobą zupełnie z zewnątrz i mam ten przywilej, że z żadną z tych opowieści jeszcze nie jestem związana. Rozstałam się już w większości z ciałem martyrologicznym polskim i nie mam zamiaru wkładać na siebie nowej historii jak sukienkę na jedną noc. Dlatego bedzie krótko i rzeczowo o tym, jak niesamowtym miejscem jest Australia nie ze tylko względu na plaże, słońce i kangury, ale dlatego, że stykają się i starają współistnieć tu dwa porządki rzeczywistości:  współczesna i natywna, mająca swój początek tysiące lat wstecz. 

1. Parlament 

Wbudowany we wzgórze tak, aby można było po nim się przejść. Zaprojektowany z intencją, że władza nigdy nie jest ważniejsza od ludzi. Nad głowami trzepocze symbol ideii państwa -  flaga Australii - co ma zjednoczyć wszystkich na tym kontynencie. Tuż przed wejściem znajduje się  mozaika: Śnienie Wallaby i Possum, przedstawiająca spotkanie różnych klanów aborygeńskich ( takie spotkania odbywają się na tym kontynencie do teraz).  Kilka kroków dalej i znajdujemy sie już w świecie dobrze nam znanym, tuż przy monumentalnym budynku Parlamentu. Jego wnętrze wypełnione jest marmurami z calego świata. Łagodna zieleń filarów we foyer ma przypominać  o lesie eukaliptusowym. 


Jeśli wejdzie się  po schodach na balkonie można podziwiać kolejny eukaliptusowy las, namalowany przez Artura Boyda. W nim cockatoo zdziwiony na to całe zbiegowisko ludzi właśnie zastanawia się czy wylądować, czy nie. 


Jeżeli staniemy dokładnie na środku dachu Parlamentu i popatrzymy przed siebie, jasne staje się, że to poczatek osi konstukcyjnej całej Canberry, na przedłużeniu jej znajduje się stary budynek Parlamentu ( obecnie Muzeum Demokracji ) i Muzeum Wojenne wraz z ogromną ulicą paradną, pełną pomników upamiętniajacych wojny. Monumentalizm,  który roztapia się w przestrzeni. 

2. Ambasada Aborygenów

Na przeciwko starego budynku Parlamentu płonie ognisko. Oto centrum  Ambasady Aborygenów. Oni zawsze prowadzili koczowniczy tryb zycia. Nie znająć pojęcia własności nie mieli potrzeby posiadania rzeczy.  Były po to, żeby je użyć i zostawić albo wymienić. Domy z betonu? Na co komu takie ograniczenie, kiedy już za parę chwil chmary ciem Bogong odlecą z Canberry,  znacząc początek kolejnego rodziału najstarszej z historii ludzkosci.   

Nieco na prawo od ognia stoi blaszana buda z wymalowanym wzorem flagi. Za nią, pomiędzy drzewami rozbite są namioty, obok których  suszą się ubrania i wietrzą koce. Ktoś siedzi pod drzewem i rozmawia. Ktoś dokłada do ogniska. Ktoś idzie w sobie tylko znanym kierunku. Niewiele się dzieje. 


Siedzimy we dwie i czekamy. To bylo podczas Australia Day /  Invasion Day (zależy z której strony płotu) i gdzieś udało się nam wyczytać, że w Ambasadzie będzie odprawiony Rytual Ognia. Chcieliśmy go zobaczyć. Rozłożyłyśmy dwa krzesła pomiędzy dwoma kulturami: z prawej biała Australia z lewej Aborygeńska.  Czułam się bardzo dziwnie w tym miejscu, pomiędzy dwoma światami. Szczególnie, że było nas tylko troje, a byliśmy jakby niewidoczni. Niewiele ludzi - powiedziałam do mamy B. - nie są zainteresowani. Zastawanawiam się dlaczego? B. przyniósł mi i swojej mamie kawę i kręci się dookoła wypytując kiedy coś się zacznie. Nikt nie wie. Pyta, czy ktoś może mi wyjaśnić dlaczego wszystko tu tak wyglada? Mówi,  że jestem z Polski i nie znam historii, a on nie wie jak mi wszystko wyjaśnić.  Czasami to działa i można się czegoś ciekawego dowiedzieć od ludzi. Prawda jest taka, że B. wiedział sporo, ale chciał , żebym usłyszała o historii Australii od pierwszych mieszkańców. Nikt nie chciał z nami rozmawiać. W dawnych czasach bywało, że przed wejściem do osady należało usiąść i czekać na zaproszenie, nieraz kilka dni.


Nasz czas sie skończyl (co za dziwny koncept w tym miejscu), więc dopiliśmy kawę i pojechaliśmy zobaczyć koncert pod Parlamentem, który zgromadził tysiące ludzi. 



Teraz rozumiem nieco więcej z tej skomplikowanej historii i każdemu, kto chciałby dowiedzieć się o więcej polecam książkę:

 Pieśni Stworzenia Bruce'a Chatwina (Songlines,  Bruce Chatwin). Świetnie napisana, wciągająca i piękna opowieść o wędrowaniu i piesniach Aborygeńskich.

I jeszcze film, nowy, dokumentalny, świetny:

 Utopia zrealizowany przez Johna Pilgera, w którym zobaczycie Australię, jakiej istnienia nie podejrzewaliście.



Trzy razy bosko, czyli jeden dzień w Sydney.

Perspektywa przejechania 300 kilometrów o poranku, żeby przejechać je z powrotem wieczorem wydawała mi się kiedyś niepoważną. Musieliśmy wyjechać przed szóstą rano, żeby dojechać na 9.30 do Sydney na egzamin B. Po godzinie jazdy mgła powoli uniosła się nad otaczającymi nas łąkami i właśnie minęliśmy znak Goulburn. Mieszka tam znajomy z pracy B., który codziennie dojeżdża stąd do Canberry – to zaledwie 100 kilometrów, czyli godzina jazdy. Trasa do Sydney zajmuje trzy godziny (czyli 300 km w jedna stronę). Bosko!

Korki przy wjeździe do stolicy są ogromne. Nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni, bo w Canberze ruch płynie. Przejechaliśmy przez dwa płatne odcinki drogi poruszając się wolniej niż na piechotę i w końcu z braku miejsc parkingowych wjechaliśmy do podziemnego parkingu. Zaparkowaliśmy tam na kilka godzin za $17 na taryfie dla rannych ptaszków. Na całe szczęście nie musimy rozważać kupna miesięcznej karty, która kosztuje 400 dolarów, co na polskie daje jakieś 1100 złotych za miesiąc parkowania!

B. ruszył w swoją stronę, a ja  miałam nieco czasu, żeby zgubić się w mieście. Szłam na oślep pomiędzy wysokimi wieżowcami, brakowało mi tu słońca, ale zachwycała pełna życia  różnorodność - fascynujące  ruchome płótno niekończących się kroków. Ogrom zapachów: od dymu papierosów przez perfumy mijających mnie ludzi do cudownego aromatu kawy nasilającego się podczas brunchu - czyli połączenia breakfast+lunch.    Odkryciem dnia była maszyna z klapkami. Ot wrzucasz 20/30 dolarów i wyskakuje ci para klapek jak batonik. Thongs albo pluggers, bo tak je tu nazywają, ma każdy Australijczyk. Ja też już nie wyobrażam sobie życia bez chociaż jednej pary. Esencja australijskości jest zaraźliwa.

Wstąpiłam do Kościoła św. Marii. Tak mało jest w Australii takich budynków. Nigdy nie spodziewałam się, że będę tęsknić architekturą miast europejskich i oto stoję wewnątrz kościoła z potrzeby poczucia Europy. Wysokie, neogotyckie sklepienie i pomarańczowe światło przebijające przez witraże przyniosło wspomnienia. Skręciłam w prawo, żeby zaszyć się w zacienionym kącie Archikatedry, ale był już zajęty przez śpiącego mężczyznę. Jego toboły służyły za poduszkę, a rzeźbiona długa ława pozwalała mu wyciągnąć  wygodnie nogi. Co za boskie miejsce na drzemkę! Sprawdziłam lewą stronę, ktorą zajmowało wejście do katakumb i podwyższenie, na którym leżał kolejny meżczyzna, niemal symetrycznie do swojego towarzysza z drugiej strony. Był to pomnik poległego żołnieża. Symetria konsekwencji i przyczyny.


Po południu wybraliśmy się promem zobaczyć pólnocną stronę Sydney z jej pięknymi zatokami. Miejsce tak ciche i odmienne od Central Business District  - biznesowej części miasta, że gdyby nie widok na nie, zapomniałabym gdzie jestem.  

Spacerowaliśmy przez dwie godziny szlakiem spacerowym. Przyjemne słońce i ciepło, którego tak brakuje o tej porze roku w Canberze rozchodziło się po moim ciele. Na jednym z pomostów siedział samotnie mężczyzna w swoim rozkładanym krzesełku i łowił ryby. Jego sylwetka wyglądała tak nierealistycznie w tle ogromnych budynków. Razem byli piękni. Stary człowiek, wieżowce i morze. Mój tata lubi łowić ryby. Jeśli kiedyś zamieszkamy z Sydney to dopilnuję, żeby tym razem było to rodzinne zdjęcie.


Przed powrotem do Canberry B. chciał pokazać mi swoją ukochaną knajpkę. Uwielbia egzotyczne jedzenie, więc przeszliśmy się nieco po mieście i dotarliśmy to niewielkiego wgłębienia w ścianie, które było pełne ludzi. Ściśnięte w kącie 2 ławy, 2 malutkie stoliki wystawione na ulicę, nieco miejsca na gotowanie i tajscy kucharze. Tyle potrzeba, żeby stworzyć rajski posiłek. Miejsce nazywa się Mała Satang Thai i znajduje sie na  Quay Street pomiędzy Central Station i Chinatown. Genialnie smakowite jedzenie na dużym talerzu za $7.50! Bosko! Szczęśliwcy mieszkający w Sydney, bo zapewnie znają takich dziur kilka i gotowanie jest tu sprawą względną. Tajskie danie na obiad teraz czas na deser. Moje ukochane Rotiboy, czyli cieplutka maślana buleczka z kawo podobnym lekko chrupiącym wierzchem. Jadłam je pierwszy raz w Malezji i od tego czasu z szaleństwem w oczach poszukuje ich gdziekolwiek jestem. Znalazłam też przepis na nie na jednym z blogów (http://www.houseofannie.com/rotiboy-mexican-coffee-bun-recipe/) i tłumaczę go poniżej.   

Bułeczki Rotiboy

Składniki na kawową masę
200 g miękkiego masła
160 g cukru pudru
3 lekko ubite jajka
2 łyżki kawy rozpuszczonej w  1 łyżeczce wody
odrobina zmiękczonego cynamonu
200 g mąki

Wykonanie:
Ubić masło i cukier dopóki mikstura jest jasna i puszysta. Dodawać powoli jajka i dalej ubijać. Dodać kawę rozpuszczoną w wodzie. Przesiać miąkę do mikstury i wymeszać delikatnie. Schłodzić w lodówce.


Składniki na bułkę:

500 g mąki chlebowej
20 g mleka w proszku
75 g cukru pudru
6 g soli
8 g dorożdzy w proszku
1 lekko ubite jajko
270 g wody
60 g miękkiego masła

Wykonanie:

Zmieszać mąkę, mleko w proszku, cukier I sól w mikserze na małej prędkosci prze minutę. Dodać drożdze, jajko i wodę.Wymieszać na małej prędkosci pzez minute i na sredniej przez 8 minut. Dodać masło I miksować pzez 5 min dopóki gładki I elastyczne. Uformowac kulki ważąca około 55 gram i odstawić na 10 min.Rozplaszczyć je I włozyc do środka 10 g kawałek masła. Ufromować kulki z masłem wśrodki I ułóż na blaszcze, pozwól żeby urosły przez 45 min. Rozgrzać kuchenkę do 200 C.  Nałożyć łyżeczką kawową miksture do rekawa do wyciskania I pokryć bułeczkę masą tworząc spiralę.  Piec przez 12 – 15 min aż będą nieco brązowe. Usunąć z blachy i  podawać ciepłe.

Miało być trzy razy, ale będzie czwarty: smakują bosko!



Kliknij, żeby zobaczyć więcej zdjeć z naszej galerii :) 


Pukam do drzwi kamienia - Namadgi



Im dłużej tu jestem, tym więcej zaskoczeń na mojej drodze. Ot jedziemy sobie jak zazwyczaj co weekend gdzieś, żeby coś zobaczyć i posłusznie wypełniamy polecenia GPS-a. Widoki są przepyszne:  cudowne góry, wijące się puste drogi, doliny, na których chmury przesuwają wolno swoje cienie. Kilka razy zatrzymujemy się, żeby po prostu pobyć tutaj i każdym takim zatrzymaniem, kiedy patrzę temu krajobrazowi twarzą w twarz, mam łzy w oczach. W otwartej przestrzeni drzemie potencjał doskonałości. Genius loci użycza wtedy swoich boskich oczu i na moment służą one przede wszystkim do zachwytu, a potem do patrzenia.  Radość.

Wyjeżdżamy wyżej i wyżej, GPS prowadzi do Parku Narodowego Namadgi.  Droga przestaje być pokryta asfaltem. Nasz czerwony smok dzielnie trzyma się jej,  ale jako osobowe auto daje odczuć każdy większy kamień klekotaniem, stukaniem i ogólnie rzecz nazwanym niezadowoleniem. Po chwili tylna wycieraczka zaczyna sama działać. Jesteśmy dziesiątki kilometrów od kogokolwiek i myśl o zepsutym samochodzie tutaj jest bardzo nieprzyjemna. Telefon stracił zasięg, google maps przestało działać, droga jest jedna, ale w coraz gorszym stanie. Zaczynam czuć niepokój. Jak łatwo z bezpiecznej, oznakowanej i oporządzonej prawami rzeczywistości wjechać w miejsce, w którym dominuje dzikość. To jedna z cech charakterystycznych Australii.

Jedziemy dalej i mijamy znak Namadgi. A potem długo, długo nic...  Wycieraczka nadal tańczy i zirytowani odłączamy kable i postawiamy zawrócić. W drodze powrotnej okazuje się, że ktoś co prawda ustawił Namadgi w Google maps, ale zupełnie z drugiej strony mapy.  Do centrum dla zwiedzających (gdzie są początki szlaków) mamy jeszcze godzinę drogi.  Znów jedziemy wijącymi się drogami w dół, na bezpieczny asfalt i znów oczy szklą mi się na cudowne widoki i z wdzięczności za naszą pomyłkę. 



Na jednej z bocznych tabliczek pisze Deep Space Network, 3 km. Brzmi interesująco, więc skręcamy i otwiera się przed nami bajkowa dolina. W oddali widać ogromną antenę. To część sieci trzech anten znajdujących się w trzech punktach na ziemi: Europie (Hiszpanii), USA (Kalifornii) i Australii (Canberze). Dzięki takiemu rozstawieniu możliwe jest odbieranie danych o pojazdach kosmicznych bez zakłócenia ruchem obrotowym ziemi. Tu link do strony DSN dla ciekawych.  Antena wygląda imponująco. Tuż obok jest budynek dla zwiedzających: muzeum dla dzieci i mała kawiarenka. Z podekscytowaniem szukam tam jakiś informacji o spotkaniach trzeciego stopnia, ale cóż muszę się zadowolić widokiem „oficjalnego” kamienia z księżyca. Stoją wokoło niego dzieci i nosem dotykają szkła, a na zewnątrz tyle kamieni, co mają swoje dotykalne historie.


Biała antena jest tym krajobrazie jedyną anomalią. Dookoła rozciągają się widoki, prosto z sielankowego romansu. Soczysta zieleń rozłożystych łąk i łagodnie zachęcające wzgórza z pasącymi się barankami.  Wszystko to byłoby niemal mdłe, gdyby nie ogromne głazy rozrzucone chaotycznie na tym polu łagodności. Nadają mu ostrości i wyrazu. Są jak kropki na malowidłach aborygeńskich, tworzą swoją własną kosmiczną sieć, na której zawieszony jest świat.

To właśnie głaz był powodem, dla którego wybraliśmy się do Namadgi - ogromne, granitowe schronienie, będące miejscem spotkań plemion Aborygenów. Tam znajdują się naskalne malowidła, datowane na co najmniej 800 lat. Naskalne malowidła! W Polsce nie za wiele można ich zobaczyć. W Australii znajduje się najstarsze odkryte na świecie miejsce,  gdzie takie rysunki powstały. To Nawarla Gabarnmang, które datowane jest obecnie pomiędzy 45 000 a  60 000 lat.  Mamy zatem dowody, że Aborygeni malowali już wtedy i wszystko trwało bez zakłóceń mniej więcej do czasu osiedlenia się pierwszych Europejczyków, czyli oficjalnie w 1778 roku. Naskalne malowidła w Namadgi są częścią tej najdłużej trwającej na świecie kultury i oglądanie ich na własne oczy to niezwykłe doświadczenie.

Przed nami jeszcze cudowny spacer przez otwarte przestrzenie Namadgi i drewnianą kładkę przebiegającą obrzeżem bagnistego jeziora Bogong i jesteśmy na miejscu. Nauczyłam się  w szkole podziwiać obrazy za ich realistyczne ujęcie rzeczywistości, potem odkryłam, że poczucie piękna nie ogranicza się do naśladownictwa, a tutaj po raz kolejny doświadczyłam, że przeżycie estetyczne może powstać ze świadomości historii jakiej malunek jest przejawem. W tym przypadku drzemiącej u samych początków, kiedy człowiek i natura żyli we wzajemnym porozumieniu. Malowidła powstały z użyciem białej gliny i ochry, czyli naturalnych składników mineralnych ziemi. Przedstawiają:  kangura, dingo, echidne, żółwia i postaci humanoidalne. Teoria mowi, że te zwierzęta to totemy plemion, które gromadziły się w tym miejscu spotkań. A był to dla nich czas obfitości, wspaniały czas na corraboree – czyli zgromadzenie, podczas którego odbywały się ceremonie, wymiana handlowa i małżeństwa pomiędzy plemionami. Tak zacne sprawy nie mogą się obyć bez sutej uczty, więc ucztowano, a głównym daniem podczas spotkań były... ćmy Bogong. Te wielkie nocne motyle zlatują się w okolice Canberry co roku w październiku.

Oto przepis na placki z ćmy Bogong:

  1 pokaźna garść ciem



         2 szklanki mąki



   1  szklanka sproszkowanego mleka

     
    

       1.5  łyżeczki  proszku do pieczenia


woda


Używając moździeża rozgnieć ćmy z proszkowanym mlekiem. Wymieszaj z resztą suchych składników. Dodaj wystarczającą ilość wody, żeby uzyskać miękkie i nie klejące sie ciasto. Uformuj kulkę z ciasta. Rozpłaszcz kulkę na grubość 2.5 cm. Lekko poprusz powierzchnię i upiec na żarze ogniska, biwakowej albo domowej kuchence. Podawaj gorące.  

Smacznego!

Na deser zdjęcie z jednego z krótkich szlaków prowadzących na Boroomba rocks. 20 minut ostrego podejścia i udało nam się trafić na zachód słońca. Genius loci znów zdziałał tu swoją magię.



Galeria z Parku Narodowego Namadgi

Canberra



Australijskie słońce jest dobre na jesienną chandrę, wspinaczka po górach jest dobra na niedzielne popołudnie, a skrzek cockatoo jest niezawodny na pobudkę poranną.

Wszystkie te doświadczenia zawdzięczam  Canberze. Mieszkam tutaj od ponad roku i wiem, że stolica Australii jest też dobra na wiele innych rzeczy. 

Oto kilka z nich:

 Canberra jest dobra na nazwę stolicy.

Canberra powstała w wyniku  kompromisu  jaki został zawarty między dwoma miastami Sydney i Melbourne (co za koncept!). Oba walczyły o miano stolicy. Wybrano więc miejsce pomiędzy nimi i padło na....stację owiec, leżącą na ziemi ludu Ngunnawal zwaną Canberry, Canburry, Kembery, Camberry a nawet czasami Gnabra.  Konkurs na jej nazwę był jednak nadal sprawą otwartą. Współzawodniczyły ze sobą nazwy  takie jak Sydmelperadbrisho albo Meladneyperbane – amalgamat imienia każdej ze stolic, były też nieco lżej brzmiące propozycje jak Shakespeare, Emu, Eucalypta czy Opossum. Nazwa oficjalnie została ustalona 12 Marca 1913, kiedy to żona Guwenatora Generalnego Lady Denman wypowiedziała  ją z akcentem na pierwszą sylabę Can-bra i tak już zostało. Rodząca się stolica wiedziała jak brzmi jej  imię, trudniej było doszukać się jego znaczenia.

Dyskusja toczyła się wokół dwóch możliwości, nazwa oznaczała miejsce spotkań  albo kobiece piersi. To pierwsze znaczenie wydawało się bardziej na miejscu, biorąc pod uwagę, że jest to nazwa na stolicę. To drugie zostało potwierdzone przez Starszego ludu Ngunnawal jako określenie odnoszące się do dwóch gór otaczających Canberrę: Góry Czarnej i Góry Ainslie, leżących na przeciwko siebie. Przyznam, że druga opcja podoba mi się bardziej, mimo tego, że według mapy ciała razem w B. mieszkamy gdzieś w okolicach wątroby. Jest jeszcze jedna etymologiczna dywagacja, która zasługuje na wzmiankę ze względu na pomysłowość. Canberra oznaczać może: berries in a can,  czyli jagódki w puszce.


 Canberra jest dobra na spacer


Przewodniki Canberrańskie zachwalają to miasto  jako najlepsze w Australii do spacerowania. Ma setki szlaków, które zmieniają swój wygląd wraz ze zmieniającymi się sezonami. Dzięki temu, że jest zaprojektowane jako wielki ogród pośród australijskiego buszu, każda dzielnica przypomina park, w którym  kwitnie życie. Australijskie bajeczne ptaki, czarne majestatyczne łabędzie, kangury, nocne possums, czy wombaty to mieszkańcy tych pięknych przestrzeni. Uwielbiam chodzić wieczorami na  parku, który jest tuż obok naszego mieszkania. Codziennie gromada szarych kangurów skubie sobie tam zieloną trawkę,  a ich futerka mienią się czerwienią zachodzącego słońca. 

Będąc turystą w Canberze każdy spacerowicz prócz pary wygodnych butów powinien mieć też ze sobą samochód.  Odległości pomiędzy szlakami w  Canberze są spore, a autobusy jeżdżą, ale są kosztowne i bardzo wolne. Dla przykładu, pewnego pięknego dnia chciałam odwiedzić koleżankę mieszkającą po drugiej stronie miasta i cóż autobusem podróż zajęłaby mi dwie godziny w jedną stronę, na rowerze mogłam dojechać tam w godzinę, samochodem w 20 minut.  Bill Bryson, w swojej książce „Śniadanie z Kangurami”,  którą polecam każdemu lubiącemu łączyć zabawne z pożytecznym,   nazywa je „miastem odcisków”. Nieświadomy natury Canberry chciał na nogach dojść do najbliższej, szumiącej życiem restauracji.  Kiedy zamiast tego dotarł do ronda, wyglądającego jak kilkadziesiąt poprzednich, postanowił zawrócić  i zjadł kolację samotnie w hotelu. Jego genialne obserwacje dotyczące Australii w większości pozostają aktualne, ale jeśli dzisiaj, tak jak wówczas, zatrzmałby się w hotelu Rex to w dziesięć minut mógłby dojść do Lonsdale Street, gdzie jest co zobaczyć i gdzie zjeść. 

  Canberra jest dobra na apetyty kulturowe  


Niesamowicie  jest mieszkać w mieście, które ciągle  odpiera jakieś tam zarzuty. Canberra przypomina nieco Australię sprzed dwudziestu, trzydziestu lat, która broniła się jak mogła przed poczuciem niższości wobec Brytanii, a teraz podkreśla swoją indywidualność i wyjątkowość. Canberra  to młode miasto (rok temu stuknęła mu setka) i jest  w ciągłym procesie wzrostu. Chce być co raz lepsze,  chce się   podobać,  ale i  wyklarować swój własny charakter. Usytuowane z dala od wybrzeża, z chłodną zimą i możliwością snowboardu tuż za rogiem, nijak ma się do nadmorskich Australijskich  miejscowości z plakatów. O tym, że Canberra może być nuda i sztywna dowiedziałam się artykułów Canberrańskich gazet pisanych przez lokalnych mieszkańców!  To oni z całą siła powtarzją te argumenty, żeby nieco poźniej ze zdwojoną pasją zaprzeczać im  opowiadając o róznorodności miasta.   A jest co opowiadać, bo Canberra ma bogatych rodziców, którzy jej nie odmawiają.





 Ma designerskie kształty z końca 20 wieku zaprojektowane specjalnie dla niej z zamiłowaniem do 
geometrii
Specjalnie wybudowane dla niej jezioro z wielką fontanną wyrzucającą wodę na 147 metrów
      
Wszystkie
wydrukowane w Australii książki na półkach Biblioteki Narodowej
Największą na świecie kolekcję sztuki aborygeńskiej w Narodowej Galerii  ( ponad 7500 obiektów) 

      Budynek parlamentu z ogromną przestrzenią na piknik
  Ambasady tuż pod nosem, w tym i Polską, jakże gościnną.



 Oszałamiające muzeum upamietniające heroizm żołnieży ANZAC na róznych frontach i po drugiej stronie Ambasadę Aborygenów, których wojen przeciwko kolonizacji w tym muzeum  nie upamiętniono.
          Park Narodowy Tidbinbilla, który już udało nam się odwiedzić. (tutaj link do artykułu z naszej wyprawy do rezerwatu) oraz (link do galerii)
     Góry i szlaki spacerowe  



       Rezerwat Namadgi






Festivale (z ich aktualnymi datami)

Może kwiatów w ogromnej przestrzeni  podczas Floriady w Commonwealth Park (tu link do naszej galerii) ) (a tu do strony festiwalu) - 13 IX - 12 X 2014
      
     Siedem scen zapełnionych przez 3 dni podczas Narodowego Festiwalu Multikulturowego (tu link do galerii ) (a tu do strony festiwalu) - 13 - 15 II 2015

Ogromne balony, w tym i swoje ulubione zwierzątko Skywhale podczas Festiwalu Balonów (link do naszej galerii)  (oraz do strony festiwalu)  - 7 - 15 Marzec 2015 


Canberra jest miastem  różnorodnym i niezwykle gościnnym. To był dobry rok tutaj, a tak dużo jeszcze przed nami! :)