Kakadu cz.1

Kakadu jest jednym zmiejsc, 
ktore podkreśla potrzebę zaakceptowania 
ciemnej strony natury, jej możliwości, 
 żeby niszczyć i budować. 
/Val Plumwood /

Wysiedliśmy z auta. Brett poszedł w stronę tablic informacyjnych z cyklu witamy w..., prosimy nie rozbijać namiotów w pobliżu krokodyli, nie karmić dzikich zwierząt i inne tego typu prośby i nakazy. 



Ja zasłuchałam się w przestrzeń. Rzadko, a jednak zdarza mi się usłyszeć zmiany w niej. Wiatr i ptaki brzmią donośniej,  każde słowo, jakie powiesz roznosi się swobodniej i waży ciężej. Jakby wibracje w tym miejscu były niecodziennego typu, tego z dala od miasta i wszystkiego, co zdeptane przez ludzkie nogi.


- Hej Edyta – B. wytrącił mnie z zasłuchania – Patrz.
Tuż zza jednej z tablic wyszedł mały ptaszek, coś na kształt gołębia: szare piórka, dobrze znany z rynków zarys główki tyle, że czerwony kolor wokoło oczu dodawał mu nieco wojowniczego wyglądu. Ptaszek zerknął na B., zwrócił się w jego stronę i jak mała torpeda ruszył w jego kierunku. Zamurowało mnie. B. odskoczył nieco, kiedy gołąb zbliżył się na zasięg dzióbka.
- Co jest, wściekły czy co! - pomyslałam i uśmiechnęłam się na absurdalność tej myśli. Patrzyliśmy z niedowierzaniem na maleństwo, które po tym dziwnym zachowaniu B. zaczęło dreptać w swoją stronę przyglądając się nam. Czyżby gołąb był ciekawy człowieka?


Szybko przekonaliśmy się, że natura w Kakadu zachwuje się nieco inaczej niż przywykliśmy w zaludnionych miejscach.

Wjeżdzając głębiej w park niebo zmieniło kolor na szary. Na horyzoncie orły zataczały koła nad drogą. - Kontrolowane palenie – potwierdziliśmy na głos. Zwolniliśmy nieco i patrzyłam jak busz tuż przy naszym aucie osnuty jest dymem. B. zaczął trąbić. Na drodze siedziały cztery ogromne orły i nie w smak było im ruszyć się. B. trąbił cały czas równocześnie wciskając hamulce. Zbliżaliśmy się do nich szybko, a rozpostarły skrzydła tuż przed maską naszego samochodu. W końcu ostatni z ptaków poderwał się i wzbił w górę tuż przez naszą szybą. Zatrzymaliśmy samochód. Busz po naszej prawej stronie płonął. 


Nigdy z takim spokojem nie patrzyłam na ogień. Co roku tuż przed porą suchą strażnicy parku narodowego kontynuują tradycję aborygeńską kontrolowanego palenia buszu. W dawnych czasach była to odpowiedzialność starszych osób z danego klanu. Wyobraźcie sobie taki plan dnia dla emerytów: być bespośrenio zaangażowanym w odrodzenie tego, co najważniejsze dla całej społeczności. Spalanie oprócz tej funkcji zapobiegało nadmiernym pożarom w trackie suchego sezonu i było okazją do niezłej uczty nie tylko dla orłow, ale i zamieszkujących te tereny klanów.



W trakcie naszego weekendu w Kakadu Brett musiał trąbić na ptaki nie jeden raz. Tutaj panuje logika jakże naturalna dla buszu. Jeśli jesteś na tej samej drodze co ja i jesteś większy ode mnie to przecież nie wiele potrzeba, żeby mnie ominąć jak to robią kangury, ewentualnie możesz mnie przeskoczyć jeśli dasz radę.


Chodząc na szkalach nieomal mogłam dotknąć pięknych motyli, a ważki, które zapowiadają sezon suchy, były na tyle odważne, że trzeba było ich unikać. Jaszczurki ze zwinnością kontynuowały swoją trasę tylko minimalnie omijając mnie. Co za uczucie być ropoznawalnym przez naturę jako jej część, a nie jako zagrożenie. To jedno z najpiękniejszych doświadczeń jakim obdarowało mnie Północne Terytorium. Park Narodowy Kakadu jest niezwykły bo to miejsce, gdzie człowiek może wzbudzić zaciekawienie w małym gołębiu.



Ta część Północnego Terytorium  żyje w harmonii od tysięcy lat.  Jak mądrze żyli tutaj Aborygeni! Jak kuszące jest to miejsce dla biznesmenów, którzy już dawno odkryli pokłady minerałów warte miliony. Dzięki wpisaniu Parku Narodowego Kakadu (19,804 km2 - rozmiar całej  Słoweni czy połowa Szwajcarii :) na Listę Światowego Dziedzictwa Narodowego, żadna kopalnia (które zniszczyły w Australii tak dużo) nie może tam powstać. Kakadu nadal oddycha swoim pierwotnym rytmem.


Zaraz, ale jeśli najmniejsze ze stworzeń nie boją się tutaj człowieka, co z potężniejszymi stowrzeniami. Co z Krokodylem? Niektórzy lokalni nazywają Kakadu trochę inaczej: Kakadon't. Wszystko dlatego, że tak wielu rzeczy nie wolno tam robić, że na tyle ścieżek nie wolno jeszcze wejść,  bo woda jest za wysoko, bo krokodyle są jeszcze w okolicy, bo drogi są jeszcze nie przejezdnie. 

Jednym ze słynnych miejsc, gdzie można zobaczyć te pierwotne bestie często jest Cahill Crossing. Kiedy robiliśmy tam zdjęcie wyglądało tak niewinnie, nic tylko zanurzyć się w pięknej orzeźwiejącej wodzie. W Timor Leste, wyspie niedalekiej do Australii ludzie mówą, że krokodyle są święte. Ten, kto nie popełnił złego uczynku może przejść się po ich grzbietach bez obaw. Nie chciałabym ryzykować takiego sądu, szczególnie po obejrzeniu tego filmiku nakręconego własnie w Cahill Crossing


Cahill Crossing jest miejscem szczególnym. To granica dla podróżujących samochodem osobowym. Przekroczenie tej rzeki otwiera nową przestrzeń zwaną tutaj Arnhem Land -  ziemię Aborygenów. Coś mi się wydaje, że jeśli doświadczenia z Kakadu połączyły się w mojej głowie ze słowem dziki, po drugiej stronie rzeki czekają na nas jeszcze ciekawsze spotkania. To tutaj raczynają się drogi bez asfaltu i nasze plany zmiany samochodu 4WD. Co prawda, nadal potrzebne są pozwolenia na wjazd na te ziemie lub znajomi na zamieszkujących je terenach, ale wszystko jest kwestią czasu, ktorego mamy tutaj pod dostatkiem. 

Spędziliśmy w Kakadu zaledwie weekend, ale tyle tu do opowiedzenia. Kolejny wpis chcę poświęcic sztuce naskalnej i kulturze Aborygenów, ktorzy zamieszkują te tereny. Zapraszam do obejrzenia całej galerii zdjęć z Kakadu (link po kliknięciu w zdjęcie poniżej :)









0 komentarze:

Post a Comment

Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)