Wysiedliśmy z auta. Brett poszedł w stronę tablic informacyjnych z cyklu witamy w..., prosimy nie rozbijać namiotów w pobliżu krokodyli, nie karmić dzikich zwierząt i inne tego typu prośby i nakazy.
Ja
zasłuchałam się w przestrzeń. Rzadko, a jednak zdarza mi się
usłyszeć zmiany w niej. Wiatr i ptaki brzmią donośniej, każde słowo,
jakie powiesz roznosi się swobodniej i waży ciężej. Jakby wibracje w tym miejscu były niecodziennego typu, tego z dala od miasta i
wszystkiego, co zdeptane przez ludzkie nogi.
- Hej Edyta – B. wytrącił mnie z zasłuchania – Patrz. Tuż zza jednej z tablic wyszedł mały
ptaszek, coś na kształt gołębia: szare piórka, dobrze znany z
rynków zarys główki tyle, że czerwony kolor wokoło oczu dodawał
mu nieco wojowniczego wyglądu. Ptaszek zerknął na B., zwrócił
się w jego stronę i jak mała torpeda ruszył w jego kierunku.
Zamurowało mnie. B. odskoczył nieco, kiedy gołąb zbliżył się
na zasięg dzióbka.
- Co jest, wściekły czy co! -
pomyslałam i uśmiechnęłam się na absurdalność tej myśli.
Patrzyliśmy z niedowierzaniem na maleństwo, które po tym dziwnym
zachowaniu B. zaczęło dreptać w swoją stronę przyglądając się
nam. Czyżby gołąb był ciekawy człowieka?
Szybko przekonaliśmy się, że natura
w Kakadu zachwuje się nieco inaczej niż przywykliśmy w zaludnionych miejscach.
Wjeżdzając głębiej w park niebo
zmieniło kolor na szary. Na horyzoncie orły zataczały koła nad
drogą. - Kontrolowane palenie – potwierdziliśmy na głos.
Zwolniliśmy nieco i patrzyłam jak busz tuż przy naszym aucie
osnuty jest dymem. B. zaczął trąbić. Na drodze siedziały cztery
ogromne orły i nie w smak było im ruszyć się. B. trąbił cały
czas równocześnie wciskając hamulce. Zbliżaliśmy się do nich szybko, a rozpostarły skrzydła tuż przed maską naszego samochodu. W końcu ostatni z ptaków
poderwał się i wzbił w górę tuż przez naszą szybą.
Zatrzymaliśmy samochód. Busz po naszej prawej stronie płonął.
Nigdy z takim spokojem nie patrzyłam na ogień. Co roku tuż przed
porą suchą strażnicy parku narodowego kontynuują tradycję
aborygeńską kontrolowanego palenia buszu. W dawnych czasach była
to odpowiedzialność starszych osób z danego klanu. Wyobraźcie
sobie taki plan dnia dla emerytów: być bespośrenio zaangażowanym w odrodzenie tego, co najważniejsze dla całej społeczności.
Spalanie oprócz tej funkcji zapobiegało nadmiernym pożarom w
trackie suchego sezonu i było okazją do niezłej uczty nie tylko
dla orłow, ale i zamieszkujących te tereny klanów.
W trakcie naszego weekendu w Kakadu
Brett musiał trąbić na ptaki nie jeden raz. Tutaj panuje logika jakże naturalna dla buszu. Jeśli jesteś na tej
samej drodze co ja i jesteś większy ode mnie to przecież nie wiele
potrzeba, żeby mnie ominąć jak to robią kangury, ewentualnie
możesz mnie przeskoczyć jeśli dasz radę.
Chodząc na szkalach nieomal mogłam
dotknąć pięknych motyli, a ważki, które zapowiadają sezon
suchy, były na tyle odważne, że trzeba było ich unikać. Jaszczurki ze zwinnością kontynuowały swoją trasę tylko minimalnie omijając mnie. Co za uczucie być ropoznawalnym przez naturę
jako jej część, a nie jako zagrożenie. To jedno z najpiękniejszych doświadczeń jakim obdarowało mnie Północne Terytorium. Park Narodowy Kakadu jest niezwykły bo to miejsce,
gdzie człowiek może wzbudzić zaciekawienie w małym gołębiu.
Ta część Północnego Terytorium żyje w harmonii od tysięcy lat. Jak mądrze żyli tutaj Aborygeni! Jak kuszące jest to miejsce dla biznesmenów, którzy już dawno odkryli pokłady minerałów warte miliony. Dzięki wpisaniu Parku Narodowego
Kakadu (19,804 km2 - rozmiar całej Słoweni czy połowa Szwajcarii :) na Listę Światowego Dziedzictwa
Narodowego, żadna kopalnia (które zniszczyły w Australii tak dużo) nie może
tam powstać. Kakadu nadal oddycha swoim pierwotnym rytmem.
Zaraz, ale jeśli najmniejsze ze
stworzeń nie boją się tutaj człowieka, co z potężniejszymi stowrzeniami. Co z Krokodylem? Niektórzy lokalni nazywają Kakadu trochę inaczej:
Kakadon't. Wszystko dlatego, że tak wielu rzeczy nie wolno tam
robić, że na tyle ścieżek nie wolno jeszcze wejść, bo woda jest
za wysoko, bo krokodyle są jeszcze w okolicy, bo drogi są jeszcze
nie przejezdnie.
Jednym ze słynnych miejsc, gdzie można zobaczyć te pierwotne bestie często jest Cahill Crossing. Kiedy robiliśmy tam zdjęcie wyglądało tak niewinnie, nic tylko zanurzyć się w pięknej orzeźwiejącej wodzie. W Timor Leste, wyspie niedalekiej do Australii ludzie mówą, że krokodyle są święte. Ten, kto nie popełnił złego uczynku może przejść się po ich grzbietach bez obaw. Nie chciałabym ryzykować takiego sądu, szczególnie po obejrzeniu tego filmiku nakręconego własnie w Cahill Crossing
Cahill Crossing jest miejscem szczególnym. To granica dla podróżujących samochodem osobowym. Przekroczenie tej rzeki otwiera nową przestrzeń zwaną tutaj Arnhem Land - ziemię Aborygenów. Coś mi się wydaje, że jeśli doświadczenia z Kakadu połączyły się w mojej głowie ze słowem dziki, po drugiej stronie rzeki czekają na nas jeszcze ciekawsze spotkania. To tutaj raczynają się drogi bez asfaltu i nasze plany zmiany samochodu 4WD. Co prawda, nadal potrzebne są pozwolenia na wjazd na te ziemie lub znajomi na zamieszkujących je terenach, ale wszystko jest kwestią czasu, ktorego mamy tutaj pod dostatkiem.
Spędziliśmy w Kakadu zaledwie weekend, ale tyle tu do opowiedzenia. Kolejny wpis chcę poświęcic sztuce naskalnej i kulturze Aborygenów, ktorzy zamieszkują te tereny. Zapraszam do obejrzenia całej galerii zdjęć z Kakadu (link po kliknięciu w zdjęcie poniżej :)
0 komentarze:
Post a Comment
Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)