Park Narodowy Kakadu - galeria

Australijski futbol - finały na wyspach Tiwi

Oda do Darwin.

Magnetyczna wyspa.

kt

Uluru - czerwone centrum Australii

Płot na Psa

Showing posts with label Wiza. Show all posts
Showing posts with label Wiza. Show all posts

Granice

Nie pamiętam wiele z podróży do Australii, ostatnie tygodnie w Indiach były cudownie chaotyczne. Potrzebowałam kilku dni w Malezji, żeby zmyć z siebie kilka zanatto widocznych warstw emocji i prywrócić się do wyglądu akcepowalnego przez straż graniczną. 

Wylądowaliśmy w Sydney. Mój umysł nie mógł wyłączyć powtarzającego się: wpuszą mnie, nie wpuszczą, przejdę tą niewidzialną linię granicy, czy nie. Nie znałam tego uczucia segregacji, którego B. doświadczał wielokrotnie w Europie. Kiedy ja przechodziłam zadowolona przez granice, machając swoim dowodem, on szedł do okienka z napisem spoza EU i odpowiadał na pytania. Nie było to dla mnie wielkim przeżyciem, bo wiedziałam, że przecież nie mogą go tak po prostu zatrzymać. Teraz wszystko się odwróciło. B. skręcił z prawo do przejścia dla Australijczyków i obywateli Nowej Zelandii, a ja w lewo dla reszty. Nie musiał nawet z nikim rozmawiać. Odpowiedział na jedno pytanie przy konsoli komputera, przyłożył paszport to czytnika,  maszyna zeskanowała mu oczy i już był po drugiej stronie – w domu. Ja stanęłam - w kolejce. Serce biło mi jak małemu zwierzątku, które zapędzono do rogu. Pani przy okienku poprosiła o paszport. Uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko potrafiłam udawać. Pani przeglądneła mój paszport i poprosiła z jej uśmiechem o przejście obok.


No... to będę na pewno przesłuchiwana. Z pomieszczenia obok wyszedł urzędnik. Poprosił o mój paszport, potem zmierzył wzrokeim od góry do dołu. Śledziłam jego najdrobniejszy ruch i zdałam sobie sprawę, że ubrana w najlepsze co przetrawło Indie, ze strachem tak dobitnie wymalowanym na twarzy, musiałam wygladać co najmniej podejrzanie.
- Czy umiesz mówić po angielsku? - zapytał z czymś co dla mnie brzmiało jak ton powątpiewania.
-Tak, umiem - odpowiedziałam z oburzeniem nadal śledząc jego twarz z psychopatyczną uważnością.
- Podróżujesz sama?
- Nie z moim partnerem – krótko i ostro, tak trzeba!
- Gdzie on jest?
Wychyliłam sie na drugą stronę za malutki murek. B. stał już piętro niżej po tej stronie, która jest już Australią i patrzył do góry na mnie z troską.
- Tam po drugiej stronie, on jest obywatelem australijskim – odpowiedziałam.
- Dobrze, poczekaj tu trochę.
I stałam tam w tej archetypowej pozycji Julii przechodząc w myślach przez każde pytanie aplikacji wizowej jeszcze raz i przygotowując wszystkie te formułki angielskie, których uczą w szkołach. Żeby jeszcze bardziej zająć roztrzęsiony umysł na prędce zbierałam rorzucone nerwy w pancerz opanowania od czasu do czasu zerkając przez balustradę, żeby popatrzeć na B. Genialny dramat Szekspirowskich kochanków.


Trwało to wszystko za długo i kiedy urzędnik wyszedł z moim paszportem i powiedział - Możesz iść - podziękowałam z takim niedowierzaniem, że udzieliło się ono nam obojgu, chociaż z różnych powodów.

Chwyciłam paszport do jednej ręki, rąbek spódnicy do drugiej i powoli zeszłam po schodach do Australii.