Australijski Futbol - finały na wyspach Tiwi.

Do czego to przyszło – foliowy woreczek w jednej ręce, druga trzyma kurczowo metalowej barierki. Prom kołysze się na falach jak pijaczyna próbujący odzyskać równowagę. Dookoła mnie ludzie w różnych stadiach choroby morskiej zaciskają dłonie na czym popadnie, żeby utrzymać się na pokładzie. Woda jest wszędzie. B. jest blady jak ściana, a z ubikacji obok uderza mnie zapach moczu zmieszanego z wymiocinami i oto cała moja samokontrola popłyneła na dno foliowego woreczka. Chrzest morski – powtarzam sobie, żeby nie stracić resztki wiary w potęgę umysłu. A wszystko to w imię Futbolu Australijskiego.



Pierwszy raz na żywo zobaczyłam mecz AFL – czyli Australijskiej Ligi Futbolowej w Canberze. Boisko do gry jest prawie dwa razy większe od wymiarowego boiska do nogi i wbiegają na nie po 18 zawodników z każdej strony i 9 sędziów. Co daje razem 45 osób, które za chwilę dadzą popis strategi, zręczności, szybkości i siły. Wszystko rozgrywa się o piłkę podobną do tej z rugby, którą można podawać ręką i nogą. Cel: wbić jak najwięcej goli do bramek przeciwnika.

Konsekwencją takiego pomysłu wśród Australijczyków jest niewiarygodnie dynamiczna i widowiskowa gra, gdzie spryt i strategia idą w parze z atletyką i akrobatyką. 36 ubranych w krótkie spodenki zawodników robi na mnie zawsze niewiarygodne wrażenie. 

Zobaczcie jak latają w stylu Australijskim :)



Jako mała dziewczynka, grałam w nogę na naszym podwórku. Moimi sąsiadami byli sami chłopcy. Kiedy miałam około lat 10 powiedzieli mi: - Ty nie możesz grać. Masz nam kibicować. Co bardzo mnie zdziwiło i niechętnie podreptałam poza linię boiska, a stamtąd to innego zajęcia. Teraz po raz pierwszy uwielbiam rolę kibica i kiedy przyszła szansa na zobaczenie finałów na wyspach Tiwi kupiliśmy z B. bilety i po kilku godzinach morskich przygód wylądowaliśmy na wyspie Bathurst.



Tiwi składa się z 11 wysp. Dwie są zamieszkałe (Melville i Bathurst) w całości przez Aborygenów. Nie można dostać się tutaj bez przepustki, prócz tego jednego dnia kiedy są finały. To wielkie święto dla tej społeczności. 35% zamieszkującej wyspach ludności gra w lokalnej lidze, która liczy 9 - 11 drużyn.




Kiedy wylądowaliśmy na brzegu, wdzięczna za ziemię pod stopami zaczęłam dochodzić do siebie.  Wtedy zaczęło potwornie wiać i czerwony pył wzbił sie w powietrze.  Chwilę później lunął deszcz i tak przez kolejne 3 godziny usadowiliśmy się pod dachem jednej z lokalnych galerii. 


Tuż przed planownym finałem deszcz ustapił i  wokoło boiska zaczęła gromadzić się widownia.


Starsze panie ubrane w specjalnie uszyte na tą okazję spódnice rozdawały balony i kolorowe wstążeczki.


Młodsze zajmowały się ostatnimi poprawkami fryzur starszych.



Dzieciaki biegały za piłką. 





Na plecach kilku z dziewcząt wypisane były markerem hasła jak : "18 powodzenia tato!" albo "23 mój brat!".  Otoczyło mnie to cudowne napięcie przed wielkim wydarzeniem.



Mecz był niesamowity. Szybkość z jaką podruszają się zawodnicy, delikatność podań, twarde współzawodnictwo pomieszane z poczuciem, że to jedna wielka rodzina gra ten naważniejszy mecz w roku sprawiły, że patrzyłam na boisko oczarowana.



Od czasu do czasu flaga Buldogów – bo tą drużynę przyszło nam wspierać – zasłaniała mi pole widzenia.


Kiedy tylko piłka zbliżała się do bramki przeciwnika okrzyki widowni rosnęły, aż do ogłuszających wrzasków, wszystko w języku, którego nie rozumiem pomieszanym z angielskim. Przekleństwa przeplatały się okrzykami wsparcia. Twarde, ochrypłe głosy najstarszych kobiet wydawały ostatnie dyrektywy.





Gol i wszystkie kobiety zaczynały wiwatować, podskakiwiać i przytulać się z radości tak pięknej do obserowania, tak prawdziwej, że głęboko wzruszającej.



Jeśli, jakimś paskudnym trafem piłka nie wpadła do bramki, chór rozczarowania podrywał się z gardeł kobiet i zanikał w cudownym wyciszeniu i kilku przekleństwach.




Ostatni dzwonek. Buldogi wygrały tegoroczne finały o dwa punkty.





Najstarsze kobiety poderwały się z trybun i biegiem ruszyły w stronę trenera siedzącego na wózku inwalidzkim. Otoczyły go i zaczęły zawodzić jak płaczki na pogrzebie króla. Patrzyłam z niedowierzaniem i zawstydzeniem na tą intymną scenę. Łzy kapały nam z oczu.


Odwróciłam głowę w stronę centrum stadionu. Cała reszta trybun biegła do zwycięskiej drużyny. - Chodź – B. chwycił mnie za rękę i weszliśmy w tłum pełen okrzyków i zawodzenia.


Kapitan był już na barkach swojej drużyny. Duch wojownika przepełnił go.




Wracając na prom spotakliśmy go idącego poboczem drogi. Zapytał nas - I jak mecz, podobał się? - Niesamowity - odpowiedziałam zawstydzona.  - Powinniście grać na głównej wyspie (Australii) - dodał B. Kapitan uśmiechną się szczerze i zawołał do nas - Do zobaczenia w przyszłym roku na finałach. 






0 komentarze:

Post a Comment

Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)