20 godzin w ciasnych autobusach, bez
mozliwości przepakowania, zjedzenia, z czterema plecakami. Usiadłam przy oknie
i z całym szacunkiem wspominam miliony pozycji w jakich moje ciało może się
ułożyć na powierzchni zalednie 40 centymetrów i zasnąć. Podobno droga była
nieco ryzykowna, pełna dziur i szaleńczych manewrów, o których B. wspominał
ilekroć otwierałam na moment oczy. Raz
nawet obudził mnie, żebym zobaczyła wywrócony na dach autobus leżący w rzece,
zupełnie taki jak nasz. Przyznam, że na moment pomyślałam o czymś… nim znów
zasnęłam.
Kiedy zrobiło się trochę jaśniej zobaczyliśmy, że
przejeżdamy wąską drogą pomiędzy ostrymi, wysokimi górami. Drzewa i trawy porastające
zbocza były zadziwiająco mięsiste i
grube. Pełne enegrii i determinacji, żeby właśnie to miejsce wybrać na swój
dom. Powoli zbliżaliśmy się do Himalajów.
Samochód pędził jak szalony, kiedy mógł, z piskiem opon hamując na zakętach. Popatrzylam w dół i oczy mogły dostrzec, że
jechaliśmy tuż nad przepaścią. Nie chciałam jednak tego na prawdę zobaczyć i zamiast tego
wpatrywałam się z zafascynowaniem w
górską rzekę, płynącą wzdłóż naszej trasy. Prędkość z jaką woda sunęła w
dół i jak uparcie rozbijała się o wystajace, ogromne kamienie przyniosła myśl o
monsumach, które niedawno przechodziły nad tą dziką ziemią. Jak wtedy wygląda
to miejsce? Nic dziwnego, że ludzie żyją
tu tylko tymczasowo i większość z nich przenosi się na Goa, kiedy robi się na
prawdę zimno.
Po drugiej stronie rzeki u podnóża
jednej z gór na skalnym występie zauważyłam chatkę. Ot taką sklecioną na prędce z
desek i folii, mieszkało w niej piecioro osób. Skąd ta pewność? Dwoje z nich:
straszy pan i kobieta stało zapatrzonych w niewielki kwadratowy, drewniany wózek zawieszony nad
przepaścią. W środku siedziała dwójka dzieci i meżczyzna, który w wielkim
skupieniu ciagnął linę, przesuwając cały
wagonik ku drugiemu brzegowi. Zniknęli
mi z oczu. Cała rodzina znad przepaści.
Dojeżdzając do Manali autobus
zatrzymywał się coraz częściej, każdy przystanek odczuwałam boleśniej, a to z
powodu nogi wbitej w siedzenie, a to łokcia B. albo metalowego drązka, który
przymocowany był tuż obok siedzenia. Na każdy gwizdek konduktora, który przez
swoją nieustającą obecność urósł do rangi kogoś niemalże z rodziny, autobus
gwałtownie hamował, żeby wysadzić i zabrać pasażerów czekających nie wiadomo
ile i wysiadających niewiadomo gdzie. Zrobiło się ruchliwiei jeszcze bardziej
tłoczno. Zepchnęłam plecak z siedzenia, żeby zrobić miejsce starszej pani. Oj
nie była to jednak jedna z tych straszych osób, które proszą o pomoc całą swoją postawą, ale góralka. Ciemna, żylasta przypominająca szpony
ręka mocno uchwyciła drążek i kobieta szybko znalazła się na siedzeniu obok.
Niezwykle chuda poznaczona zmarszczkami twarz mogła sugerować, że należy do 70
letniej staruszki, ale błyszczący usmiech i silne oczy miały w sobie młodość, o
której ja po 18 godzinach jazdy mogłam snuć tylko mgliste wspomnienia. Nie było w niej pokory hinduskich kobiet
ukrywających się za swoimi mężami, ale wolność gór, ich hardość i cały rząd złotych
kolczyków w uszach on czubka po sam spód. Piękne te uszy. Na głowie miała chustę
niczym bohaterka pirackich filmów, mocno związaną bez zbędnej zwiewności
hinduskich pięknosci. Ubrana z grubą kraciastą sukienkę i kubrak, musiała
schodzić z wysoka, bo na dole było piekielnie ciepło. Wsiadła razem ze swoją
córką, wyglądającą jak jej młodsza wersja.
Ile domów jest ukrytych w tych
górach? Domów nad przepaścią z babciami w kraciasych spódnicach, co są silne i
smukłe jak trącane ciąłym wiatrem drzewa. Szacunek do tych miejsc zaczął
pulsować mi skroniach,obudziła się jakaś
tęsknota za tym niedostępnym światem.
0 komentarze:
Post a Comment
Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)