Zaczęliśmy od śpiewania.
Podobno, kiedy plemiono Aborygenów wkraczało na nowe terytorium właśnie śpiewem ogłaszało swoje przyjście. Tak rozpoznawali się zwiadowcy, tak oddawano cześć duchom danej ziemi. Więc i my śpiewaliśmy zbliżając się do Uluru. Było bardzo późno i ciemno. Nie powinno się jeździć tymi drogami po zmroku ze względu na zwierzęta przekraczające jezdnię. Nie mieliśmy wielkiego zderzaka i ze spotkania z krową mogliśmy nie wyjść cało, poruszając się ponad 100 km/h. Tak więc śpiewaliśmy, żeby ochronić nas i zwierząta i przywitać się z ludem Anagu i ich świętą górą.
Udało nam się dotrzeć do Stacji Curtin Springs, oddalonej 100 km od Uluru. Cudowne miejsce dla podróżników na niskim budżecie, bo oferuje darmowe pole namiotowe dla każdego i przysznice za jedyne $2. Rozpaliliśmy ognisko przy namiocie. Piękna noc. A o poranku znów zaczęliśmy śpiewać. Jeszcze godzina i pół do wschodu słońca, a my już w drodze.
Wschód słońca przy Uluru jest jedną z podstawowych atrakcji turstycznych. Przy niezachmurzonym niebie święta góra żarzy się cudownie rdzawą czerwienią, odsłaniając się przez tysiącami ludzi z aparatami fotograficznymi. My byliśmy jednymi z nich. Na specjalnie wybudowanej platforormie wszyscy czekali na poranne widowisko. Niebo było zachmurzone tego ranka i z tłumu dobiegały mnie komentarze – Wczoraj był ładniejszy wschód słońca, dzisiaj jako tako. Wywnioskowałam, że ktoś kiedyś ustalił kanony piekna wschodzącego słońca nad Uluru i ten poranek ich nie spełniał. Tłumy powoli przerzedzały się i mogliśmy na reszcie wśliznąć się w ciszę.
Czas spotkać się z Uluru. Nie tym z idelanego zdjęcia, ale z bliska. Wejść z relację, która ma w sobie bezwiedną pieszczotę dotyku i podziw wypływający ze spotkania z czymś, co przewyższa w każdym możliwym znaczeniu. Palya! Witajcie na ziemi Anangu.
Postanowiliśmy najpierw usłyszeć o tym miesjcu, nim zdecydujemy się jak spędzić tutaj dzień. Mala Walk to darmowy spacer w towarzystwie strażnika parku. Kilkadzieisąt osób już czekało przy wejściu. Tuż obok nas stała tablica informacyjna, na której napisane było: Prosimy nie wspinać się na Uluru – lud Ananga. Wystarczyło spojrzeć nieco w górę, żeby zobaczyć jak wije się żywa nitka wspinających się na świętą górę turystów, którzy głęboko wierzą, że szczyty należy zdobywać. Mój wzrok znów wrócił do tablicy z pośbą - Prosimy nie wspinać się na Uluru. Ze zdziwieniem szukałam jakiegoś wyjaśnienia w przewodniku i znalazłam słowa jednego z tradycyjnych właścicieli tego rejonu: To na prawdę święte miejsce dla nas. Nie powinnaś się wspinać. W tym miejscu nie chodzi o wspinanie. Prawdziwym doświadczeniem jest wsłuchanie się w tą przestrzeń.
Nie rozumiem dlaczego tradycyjni właściciele nie zakazali wspinaczki, dlaczego szlak jest nadal otwarty? Sprawę wyjaśnił nam strażnik. Jeśli procent ludzi zainteresowanych wspinaniem spadnie poniżej 20 szlak zostanie zamknięty - Prawa Turystyki okazały się ważniejsze. Proszę więc jeśli uda Ci się odwiedzić centrum Australii, nie wspinaj się na Uluru. Obejdź go dokoła jak świątynię. Anagu przygotowali dla Ciebie cały szlak, który zajmuje 3.5 godziny i jest pełny opisów wyjaśnijącyh znaczenie poszczególnych zagłebień, jam, pęknieć w strukturze kamienia. To opowieści o potężnych przodkach, którzy stworzyli wszysktko dookoła i którzy nadal zamieszkują te miejsca. Jeżeli nie będziesz wspinał się na Uluru, każdy krok jaki postawisz na ziemi Anagu będzie krokiem postawionym w harmoni z tym miejscem. A dzień spędzony w harmonii jest dniem cudownie przyjemnym, czego doświadczyłam na własnych stopach.
Uluru jest poteżną skałą nie tylko za wzgledu na swoje monumentalne piękno, ale i na całą, pulsującą życiem przestrzeń wokoło. To przestrzeń pełna archetypowych, mitycznych opowieści, które nie tworzą historii, ale należą do teraz, są rzeczywiste. Uczą jak przetrwać, jak stać się mężczyzną, jakimi wartościami się kierować. Krajobraz, na który patrzyłam jest żywą opowieścią toczącą się na moich oczach, w której wszystko jest ze sobą powiązane bez początku i końca.
Najpierw podziwiałam monumentalność Uluru, teraz widzę, że oplata mnie fascynująca opowieść , której nie można po prostu zakończyć wyjeżdzając stąd. Opowieść ciągnie się zawsze, bo każdy element natury ożywa, kiedy patrzy się na świat oczami najstraszej z istniejących kultur.
Ogladam malowidła naskalne. To tablice, na których starszyzna aborygeńska tłumaczy historie innym członkom plemiona. Opowieści nakładają się jedna na drugą, jeden obraz przenika drugi. Przechodząc tylko parę metrów dalej w inne zagłębienie Uluru, czytam i widzę jak nowi bohaterowie śpiewają swoją linijkę w pieśni stworzenia.
Wyjeżdżając z Uluru znowu zachciało nam się śpiewać. Tym razem, żeby podziękować za spotkanie z Anangu i ich ziemią. Cudowne doświadczenie. Blake powiedział: Gdyby drzwi percepcji zostały oczyszczone, wszystko wydawałoby się nam takie jakie jest - nieskończone. W obecności Uluru te słowa stały się dla mnie namacalne.
Z głośnika w samochodze dobiegał głos Shelly Moris :
Jesteśmy tu wszyscy
Ludzie, których duchy przyszły
Z morza
Jesteśmy ludźmi z jednego źródła
Z krainy wyspy.
Co prawda fałszując co nie co, ale śpiewaliśmy razem z nią :D
Zakochana w Australii I w Uuru, dziękuję za piękną opowieść. Byłam w tym świętym miejscu raz, wybieram się niedługo drugi raz. Słowo, choć piękne I malownicze, nie jest w stanie oddać niepowtarzalnej atmosfery, która temu miejscu towarzyszy. Pozdrawiam Was kochani I życzę dalszych wspaniałych podróży. Jaga
ReplyDeleteDziękuję Jaga za twój komentarz. To takie cudowne wiedzieć, że to co tak trudno jest opisać dzielimy ze sobą. Życzę, żeby twoje kolejne spotkanie z Uluru było niezapomniane, a kolejne jeszcze wspanialsze. Pozdawiam Cię serdecznie
ReplyDeleteFajnie że znów piszesz , my poznajemy piękne zakątki egzotycznej Australli a Góra Uluru jest taka magiczna.Wspaniałe zdjęcia. przytulamy........
ReplyDeleteDzięki Mami, przytulam też. Może następnym razem zobaczymy ją razem :)
Delete