Pukam do drzwi kamienia - Namadgi



Im dłużej tu jestem, tym więcej zaskoczeń na mojej drodze. Ot jedziemy sobie jak zazwyczaj co weekend gdzieś, żeby coś zobaczyć i posłusznie wypełniamy polecenia GPS-a. Widoki są przepyszne:  cudowne góry, wijące się puste drogi, doliny, na których chmury przesuwają wolno swoje cienie. Kilka razy zatrzymujemy się, żeby po prostu pobyć tutaj i każdym takim zatrzymaniem, kiedy patrzę temu krajobrazowi twarzą w twarz, mam łzy w oczach. W otwartej przestrzeni drzemie potencjał doskonałości. Genius loci użycza wtedy swoich boskich oczu i na moment służą one przede wszystkim do zachwytu, a potem do patrzenia.  Radość.

Wyjeżdżamy wyżej i wyżej, GPS prowadzi do Parku Narodowego Namadgi.  Droga przestaje być pokryta asfaltem. Nasz czerwony smok dzielnie trzyma się jej,  ale jako osobowe auto daje odczuć każdy większy kamień klekotaniem, stukaniem i ogólnie rzecz nazwanym niezadowoleniem. Po chwili tylna wycieraczka zaczyna sama działać. Jesteśmy dziesiątki kilometrów od kogokolwiek i myśl o zepsutym samochodzie tutaj jest bardzo nieprzyjemna. Telefon stracił zasięg, google maps przestało działać, droga jest jedna, ale w coraz gorszym stanie. Zaczynam czuć niepokój. Jak łatwo z bezpiecznej, oznakowanej i oporządzonej prawami rzeczywistości wjechać w miejsce, w którym dominuje dzikość. To jedna z cech charakterystycznych Australii.

Jedziemy dalej i mijamy znak Namadgi. A potem długo, długo nic...  Wycieraczka nadal tańczy i zirytowani odłączamy kable i postawiamy zawrócić. W drodze powrotnej okazuje się, że ktoś co prawda ustawił Namadgi w Google maps, ale zupełnie z drugiej strony mapy.  Do centrum dla zwiedzających (gdzie są początki szlaków) mamy jeszcze godzinę drogi.  Znów jedziemy wijącymi się drogami w dół, na bezpieczny asfalt i znów oczy szklą mi się na cudowne widoki i z wdzięczności za naszą pomyłkę. 



Na jednej z bocznych tabliczek pisze Deep Space Network, 3 km. Brzmi interesująco, więc skręcamy i otwiera się przed nami bajkowa dolina. W oddali widać ogromną antenę. To część sieci trzech anten znajdujących się w trzech punktach na ziemi: Europie (Hiszpanii), USA (Kalifornii) i Australii (Canberze). Dzięki takiemu rozstawieniu możliwe jest odbieranie danych o pojazdach kosmicznych bez zakłócenia ruchem obrotowym ziemi. Tu link do strony DSN dla ciekawych.  Antena wygląda imponująco. Tuż obok jest budynek dla zwiedzających: muzeum dla dzieci i mała kawiarenka. Z podekscytowaniem szukam tam jakiś informacji o spotkaniach trzeciego stopnia, ale cóż muszę się zadowolić widokiem „oficjalnego” kamienia z księżyca. Stoją wokoło niego dzieci i nosem dotykają szkła, a na zewnątrz tyle kamieni, co mają swoje dotykalne historie.


Biała antena jest tym krajobrazie jedyną anomalią. Dookoła rozciągają się widoki, prosto z sielankowego romansu. Soczysta zieleń rozłożystych łąk i łagodnie zachęcające wzgórza z pasącymi się barankami.  Wszystko to byłoby niemal mdłe, gdyby nie ogromne głazy rozrzucone chaotycznie na tym polu łagodności. Nadają mu ostrości i wyrazu. Są jak kropki na malowidłach aborygeńskich, tworzą swoją własną kosmiczną sieć, na której zawieszony jest świat.

To właśnie głaz był powodem, dla którego wybraliśmy się do Namadgi - ogromne, granitowe schronienie, będące miejscem spotkań plemion Aborygenów. Tam znajdują się naskalne malowidła, datowane na co najmniej 800 lat. Naskalne malowidła! W Polsce nie za wiele można ich zobaczyć. W Australii znajduje się najstarsze odkryte na świecie miejsce,  gdzie takie rysunki powstały. To Nawarla Gabarnmang, które datowane jest obecnie pomiędzy 45 000 a  60 000 lat.  Mamy zatem dowody, że Aborygeni malowali już wtedy i wszystko trwało bez zakłóceń mniej więcej do czasu osiedlenia się pierwszych Europejczyków, czyli oficjalnie w 1778 roku. Naskalne malowidła w Namadgi są częścią tej najdłużej trwającej na świecie kultury i oglądanie ich na własne oczy to niezwykłe doświadczenie.

Przed nami jeszcze cudowny spacer przez otwarte przestrzenie Namadgi i drewnianą kładkę przebiegającą obrzeżem bagnistego jeziora Bogong i jesteśmy na miejscu. Nauczyłam się  w szkole podziwiać obrazy za ich realistyczne ujęcie rzeczywistości, potem odkryłam, że poczucie piękna nie ogranicza się do naśladownictwa, a tutaj po raz kolejny doświadczyłam, że przeżycie estetyczne może powstać ze świadomości historii jakiej malunek jest przejawem. W tym przypadku drzemiącej u samych początków, kiedy człowiek i natura żyli we wzajemnym porozumieniu. Malowidła powstały z użyciem białej gliny i ochry, czyli naturalnych składników mineralnych ziemi. Przedstawiają:  kangura, dingo, echidne, żółwia i postaci humanoidalne. Teoria mowi, że te zwierzęta to totemy plemion, które gromadziły się w tym miejscu spotkań. A był to dla nich czas obfitości, wspaniały czas na corraboree – czyli zgromadzenie, podczas którego odbywały się ceremonie, wymiana handlowa i małżeństwa pomiędzy plemionami. Tak zacne sprawy nie mogą się obyć bez sutej uczty, więc ucztowano, a głównym daniem podczas spotkań były... ćmy Bogong. Te wielkie nocne motyle zlatują się w okolice Canberry co roku w październiku.

Oto przepis na placki z ćmy Bogong:

  1 pokaźna garść ciem



         2 szklanki mąki



   1  szklanka sproszkowanego mleka

     
    

       1.5  łyżeczki  proszku do pieczenia


woda


Używając moździeża rozgnieć ćmy z proszkowanym mlekiem. Wymieszaj z resztą suchych składników. Dodaj wystarczającą ilość wody, żeby uzyskać miękkie i nie klejące sie ciasto. Uformuj kulkę z ciasta. Rozpłaszcz kulkę na grubość 2.5 cm. Lekko poprusz powierzchnię i upiec na żarze ogniska, biwakowej albo domowej kuchence. Podawaj gorące.  

Smacznego!

Na deser zdjęcie z jednego z krótkich szlaków prowadzących na Boroomba rocks. 20 minut ostrego podejścia i udało nam się trafić na zachód słońca. Genius loci znów zdziałał tu swoją magię.



1 comment:

  1. Czytajac artykuły ,oglądając fotki nasuwa sie tylko jedno słowo,,,wolność,,,jak cudownie być wolnym sam na sam- ja i przyroda.-

    ReplyDelete

Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)