Droga z Manali do Leh

Zamówiliśmy dwa miejsca w prywatnym autobusie. Nauczeni ostatnimi doświadczeniami z podróży poprosiliśmy o miejsca na przodzie  “dla rozprostowania nóg”. Przed nami ponad 18 godzinna podróż z Manali  w stanie Himachal Pradesh do Leh w stanie Ladakh
.

Ruszyliśmy o 2 w nocy, wkrótce zasnęłam. Kiedy autobus zaczął wspinać się pod górę, próbując przejechać przez pokaźne kamienie na drodze, świadomość powoli wróciła.  Włączone, długie światła busu po prawej oświetlały kawałki skał stromo wznoszących się nie wiadomo jak wysoko.  Z lewej światło wpadało w mrok przepaści. Zamknęłam oczy. Jechaliśmy przez przesmyk Rohtang Pass (3978m. n.p.m.), co oznacza “stosy martwych ciał”,  nazwany tak od wypadków śmiertelnych, które miały tu miejsce przez lata. Samochód co jakiś czas ześlizgiwał się z kamieni zmieniając nieco kierunek jazdy lub co gorsza nachylenie. B. bez słów wyciagnął odtwarzacz mp3 i oboje zasnęliśmy przy dźwiękach relaksacyjego deszczu.

Droga z Manali do Leh  otwarta jest tylko przez cztery i pół miesiąca  podczas lata (od maja do końca czerwca), kiedy śnieg stopnieje lub jest usunięty przez Indyjską Armię Graniczną. Jest uważana za jedną z najniebezpieczniejszych dróg na świecie nie tylko dlatego, że jej średnia jej wysokość sięga ponad 4000 metrów, ale i z powodu bardzo nielicznych osad jakie można spotkać po drodze. W razie zagrożenia mogliśmy tu liczyć na siebie i pozostałą 20 hindusów podróżujących razem z nami. Co było tylko trochę pocieszające.  Jest generalnie dwupasmowa, co oznacza, że są fragmenty, gdzie ta kamienista i pełna “zamiecionych” na bok ogromnych skał droga jest szeroka na jeden albo jeden i pół samochodu.  To niebezpieczna trasa jednak jedna z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek widziałam.

Obudziłam się o świcie. Autobus nadal jechał. Gdzie niegdzie zza okna widać było pozostawione lepianki, maszyny, metalowe elementy. Wszystko bez pośpiechu przykrywał śnieg, który osiadając na rozległych przestrzeniach potęgował wrażenie pustki. Musieliśmy wygladać przecudnie z boskiej perspektywy: mały, kolorowy, rokołysany busik z hałaśliwą bollywood’ską muzyką w kompletnej ciszy majestatycznych gór.

Wjeżdzaliśmy w Dolinę Chandry. Przestało padać. Zieleń na stokach gór zupełnie zniknęła z krajobrazu zastąpiona odcieniami brązu. Szczyty gór pokryte były śniegiem, na który kładła się gęsta mgła. W oddali widać było już odrobiny słońca. To w jego kierunku autobus zmierzał po osobliwych zakrętach.



Pierwszy przystanek i pierwsza masala chai, która smakowała tak cudownie nie wiadomo czy to z powodu ,  że  tak mrożny poranek w górach uwielbia ciepło herbaty, czy też na jej smak nałożyła się zwykła radość z tego, że żyjemy. Tutejsi kucali nad krystalicznie czystą wodą,  spływającą z nie wiadomo jak zamontowanej rury i szczotkowali zęby grupowo. Bardzo dokładnie z zapatrzeniem w dal, umiłowaniem tego momentu odmienności.
Byliśmy w obozowisku, na które składało się  kilka zbudowanych z kamieni domków z blaszanymi dachami. Takie miejsca zwane są tutaj dhabami i jak przekonaliśmy się później pierwszy przystanek był tym ekskluzywnym. Turystom zaleca się pokonanie tej trasy w ciągu dwóch lub więcej dni i to tutaj w Keylong (w 3300m n.p.m. ) byłby nasz pierwszy nocleg. Z całym szacunkiem do pięknych widoków cieszyliśmy się, że ta podróż nie będzie trwała dłuzej niż potrzeba.


Stamtąd jechaliśmy  do Bhaga Valley i droga zaczyna się znów wspinać. Zafascynowani widokami zapomnieliśmy o niebezpieczeństwie. Pomieścić ten krajobraz w głowie było problemem, a co dopiero  pomieścić go w aparacie. Klik, klik jak Japończycy na wycieczce,  próbowaliśmy zamknąć ten niezrozumiały świat z innego kontynentu  w małym pudełku.  Moment za momentem zatapiał się nam w przestrzeniach niedoogarnięcia. Ostatnio miałam takie odczucia stając twarzą w twarz z katedrą św. Vita w Pradze. Człowiek po prostu stoi i gapi się na coś tak wielkiego i niezwykłego, że w tym zagapieniu nie ma go. Niektórzy nazywają to szczęściem.

Zingzinbar 4,270m - co  za urokliwe miejsce. Namioty rozstawone to tu to tam, najwyżej pięć z nich. Starsza pani bezzębnie uśmiechając się rozmawia z kierowcą. Zatrzymamy się przy jej w dhabie. Wszyscy zamawiają byle było ciepłe, a okazuje się,  że jest do tego zaskakująco dobre. Wnętrze dhaby jest przytulne, a kamienne łóżka dla podróżnych na prawdę  miękną w oczach. Byle położyć się z ciepłą herbatą w rękach. Kobiety uwijają się przy prowizorycznej kuchni i dokładają jedzenie. Tak dobre! Nasz kierowca śwadom, że ma przejechać 18 godzinną trasę, leży pod innym autobusem. Pomaga wymienić koło wesoło romawiając z otaczającymi go ludźmi! Dzięki temu nasza 10 minutowa przerwa zmienia się w godzinę i 10 minut postoju. Można by się złościć, można by narzekać, że zimno i trzeba jechać, ale nie ma powodu. Ku czemu tak sie spieszyć, co może być większe niż te najwyższe góry świata.

Niedaleko stąd płynie strumień, powstaje na nowo w każdej chwili z  topiącego się lodowca. Trzeba go przekroczyć przed południem, bo prąd lodowatej rzeki  zwiększa się wraz z temperaturą powietrza. Jeśli jest za duży dla samochodu albo pogoda jest zła trzeba zawrócić. W Zingzinbarze są noclegi. My przejeżdzaliśmy przez niejeden już strumień, który powinien być poskromiony przez most i tym razem umiejętności kierowcy były wyjatkowe.



Baralacha La pass -  4890m – wkraczamy w inny świat, coraz blizej Ladakh. W przewodnikach piszą, że  to niezwykłe miejsce ze względu na kolory. Wyrazisty blękit nieba odcina się tu od żółtych piaskowców bez najmniejszych szarości. Z obu stron otaczają nas zapierające dech w piersiach piaskowe i skalne posągi.





Jesteśmy coraz bliżej Ladakh nie wiedząc, że to miejsce będzie początkiem nowego rozdziału  naszej podróży. Robi się ciemno, kiedy dojeżdzamy do miasta. Za nami 490 km trasy. Rozpoczęliśmy o 2 nad ranem, a jesteśmy na miejscu po 8 wieczorem. Przeliczając średnią prędkość jechaliśmy jakieś 25 km na godzinę, podziwiając najpiękniejsze widoki i mierząc się z własnym strachem. Przejechaliśmy przez Himalaje i nadal otoczeni tymi ogromnymi górami zasypialiśmy nieświadomi świata za oknem.

Nowy początek.                                       

0 komentarze:

Post a Comment

Zapraszam wszystkich do zostawiania swoich komentarzy. Po zatwierdzeniu przeze mnie wasz post zostanie opublikowany. Dzieki! Edytka :)